Propozycje opowiadań o tematyce tibijskiej
Koszmarny Kosiarz - 21-01-2009 15:58
Tutaj każdy kto chce napisać opowiadanie o tematyce tibijskiej niech najpierw da to tutaj.
Nie koniecznie musi być z samej gry.
Ja dam już pierwsze opowiadanie.
Rozdział I
Poznałem...
Ten dzień miał być identyczny jak inne. Szkoła, lekcje, kumple; tym razem jednak było inaczej. Chcecie dowiedzieć się szczegółów? Posłuchajcie…
Wstałem pięć minut po tym, jak się obudziłem, czyli o godzinie 6:35 – tak jak zawsze. Lubię mieć wszystko zorganizowane i według planu, dzięki temu nie burzę swego dnia. Od razu po tym umyłem się, i zacząłem jeść śniadanie, gdy nagle wtrącili się rodzice. Akurat po weekendzie! Świetny początek tygodnia…
-Odrobiłeś lekcje, syneczku?
-Taaak – Odpowiedziałem ze znudzenia regułą.
-A jesteś nauczony na dziś? – Spytała tym razem mama.
-Mhm… - Wymruczałem, wsuwając kolejną łyżkę płatków zupy mlecznej.
-A… - Dołączyła się do rodziców babcia, ale zatrzymałem jej ciekawość wymownym spojrzeniem.
Resztę wspólnego śniadania spędziliśmy we wspólnym milczeniu, po czym szybko wybiegłem z domu, by uciec od zbędnych pytań rodziny. Przecież… mam tak bardzo napięty plan! Tu szkoła, tu zajęcia dodatkowe, tu… ach! Na szczęście przed domem czekał już mój kumpel, z którym razem udałem się do szkoły. Miał inny charakter, nie był tak pilny w nauce. Nie uważał to za niezbędne w jego życiu, wręcz przeciwnie. Różniliśmy się zupełnie, ale może właśnie ta różnica upodobań, spodowodowała to Coś, że się zakolegowaliśmy. Doszliśmy do szkoły, a przed nią była grupka uczniów, która jak zawsze rozmawiała o grach. Była znowu zafascynowana jedną… Ja się nie wsłuchiwałem, uważałem to za stratę czasu. Zresztą… zobaczcie sami! Była jedna, była druga, ciągle im się je nudzą, tracą czas i co z tego, że udało im się przejść kilka z nich? Są kimś? Nie. Co im to da w przyszłości? Na pewno ich do niczego nie zaprowadzi. Przeszliśmy obok nich podsłu~~~~ąc, co tam sobie szepczą. Teraz owa gra ich naprawdę zafascynowała, nie zważaliśmy na to większej uwagi. Pierwszą lekcją był angielski.
-Patryk, odwróć się! Lekcja już się rozpoczęła! – Zaskoczyła mnie nauczycielka.
-Mam dla ciebie dobre wieści, otóż przedostałeś się do najwyższej grupy, pójdź do klasy 316, nowi koledzy już tam na ciebie czekają. – kontynuowała.
Z jednej strony ucieszyłem się niesamowicie, a z drugiej podłamałem… Tyle pracy nad językiem nie poszło na marne, ale klasa o numerze 316 to trzecie piętro, a wychowania fizycznego jak i wysiłku nie cierpię! Straszne przeżycie… Czekała mnie wspinaczka, ale kto powiedział, że mam się spieszyć? Szedłem wolno, przecież trzeba zrobić wejście z klasą! Otworzyłem drzwi na oścież, stając dumnie i chwaląc się w milczeniu swoją obecnością. Zdziwiłem się deko. Wszyscy zgromadzeni siedzieli z powagą, wpatrując się w tablicę, a nauczycielka wskazała mi jedynie miejsce koło kilku rozmawiających ze sobą kolegów.
-O nie… - Wyszeptałem do siebie.
Tak, to byli ci, których spotkałem rano. No, ale mówi się trudno, i przysiadłem się do nich.
-A słyszeliście o tym, że można…?
-Ale ja dziś wbiłem 16 level!
-Cieńkosz jesteś, ja zrobiłem dziś deserta!
Jedynie jeden podał mi dłoń na powitanie odrywając się na chwilkę od tej jakże bardzo ekscytującej rozmowy.
-Luuudzie, ja ubiłem rata. To dopiero był hardcore! Wiecie, jakie hity leciały? Ale sobie jednak poradziłem.
Wszyscy mówili bez opamiętania o swoich sukcesach, nie wiedząc, że pani im się ciągle przygląda.
-Panowie! O czym tak rozmawiacie? – Spytała srogim grosem, odbijając lekko drewnianą linijkę o jej dłonie. Szczególnie się jej przyjrzałem. Skóra popękana, a linijka w dłoniach nowej pani wyglądała jak starodawna broń… Przypominała jakby samuraja, ale dalej nie dałem się popuścić wyobraźni.
-O Tibii! – Wykrzyczał jeden, nie odchylając się nawet.
Ja jedynie wytrzeszczyłem oczy i zamilkłem na moment, myśląc jak w coś takiego można grać…
-Paweł. – Podał dłoń mniej zainteresowany, z którym miałem przyjemność już wcześniej na początku mojego pobytu w tej sali.
-Patryk. – odpowiedziałem. – Czemu z nimi tak ochoczo nie rozmawiasz?
-To są nooby, nawet nie wiedzą, o co w tej grze chodzi, do niczego prawdziwego nie doszli. Ich przygoda dopiero się zaczyna.
Słuchałem jego słów, potakując.
-Ta gra jest fascynująca, jeśli poznasz jej prawdziwe oblicze, odkrywając nieznajome tereny, potwierdzając miejscowe plotki o starożytnych jak i antycznych broniach i nie tylko. Powinieneś spróbować, moim skromnym zdaniem. Może byśmy się dziś spotkali? – Spytał, uśmiechając się miło.
-Zawsze można spróbować.
Gra mnie nie przekonywała, zresztą jak większość, ale ten jego styl mówienia, ach… Zresztą, raz nie zawsze!
Spotkaliśmy się po lekcjach u niego w domu. Bezzwłocznie włączył komputer.
-Zaraz ci wszystko wytłumaczę. – Powiedział flegmatycznie, jak i bez większego przekonania i chęci spoglądając na monitor, czy już system się nie załączył.
-Pamiętaj, abyś nie grał dłużej niż jedną godzinę dziennie. – Powiedział, wlepiając wzrok w monitor, a blask ekranu odbijał się w jego okularach.
-Czemu? – Spytałem z zaciekawieniem, odchylając głowę.
Nie odpowiedział, włączając małą ikonę z narysowanym ludzikiem. Otworzyła się strona. Rysunek całkiem ładny, oby grafika była taka sama… Paweł zaczął wpisywać jakieś kody i po chwili ukazał się podobny ludzik do tego, którego widziałem przed chwilą.
-EK, 124 level, skille: 94 na 93, M-level 7, gildia to Drumanos.
-Khh, pardon?
-Nic, to tylko staty mojej postaci. – Powiedział bardziej dumnym i ożywionym głosem nowy kolega, a ja wciąż wpatrywałem się w niego ze zdziwieniem.
Oglądałem wszystko, co mi pokazywał, zapominając o wszystkim, co mnie otacza. Opowiadał mi, pokazując, tłumacząc i wyjaśniając. Po niedługim czasie, około dwudziestu minut wyłączył grę.
-Czemu to zrobiłeś? – Spytałem z żalem.
-Po co w to grać?
Zapadła cisza. Nagle wszystko się odwróciło. Mi zależało na poznaniu bardziej tej gry, on zaś… jakby nie. Dziw wielki. Pomógł mi założyć konto, po czym widząc mój entuzjazm jak i zafascynowanie, wyprosił mnie z domu ze spuszczoną głową. Może czegoś się bał…? To było już nie ważne. Zależało mi na jak najszybszym powrotem do gry. Włożyłem rękę do kieszeni i zacząłem grzebać. Szukałem pieniędzy, by móc zadzwonić po taksówkę najszybciej pojechać do domu.
-Oby najszybciej… - Powtarzałem sobie w myślach.
Wypadło pięć złotych. Kolejno po tym złotówki, aż uzbierało się półtora dyszki, idealnej do zapłaty za dowóz do domu. I tak też się stało, po czym niezwłocznie pobiegłem do domu. Zastanawiałem się po drodze o jego przestrodze... Czemu tylko jedna godzina? Co w tym złego? Przecież to tylko gra! Nieszkodliwa gra! Stanąłem przed drzwiami własnego domu. Ponownie zacząłem grzebać po kieszeniach, tym razem szukając klucza. W jednej go nie było, w drugiej też nie. Ani w trzeciej… nie inaczej czwartej.
-Cholera! – Krzyknąłem pod nosem. – Zgubiłem go!
W domu nikogo nie było a to zapowiadało, że będę musiał jakoś wejść przez balkon, który na szczęście służył, jako „wietrznik” domu i wymieniał powietrze w środku, więc musiał być otwarty. Zaczęło się zbieranie materiału z okolic. Na szczęście większość tu domów jest w trakcie budowy, więc pustaków nie zabrakło, powoli układałem wieżę z nich, po czym wspiąłem się po zbudowanej budowli i wszedłem do domu.
-Dość na dziś! Huh… - Powiedziałem, kładąc się na łóżku.
Leżałem opierając ręce na karku myśląc. Po chwili doszedłem do wniosku, że:
-Od spania level nie urośnie!
Ale mądre słowa, jakbym je już kiedyś słyszał… deja vu? Nie ważne. Jak to było w moim zwyczaju nacisnąłem guziczek służący do włączenia komputera palcem prawej stopy i usiadłem na krześle w oczekiwaniu na załadowanie się sprzętu. Po chwili wyświetlił mi się pulpit przedstawiający wizerunek mojej rodziny, po czym ściągnąłem nowopoznaną grę o nazwie – Tibia. Postać, z jaką rozpocząłem przygodę nazywała się Patryk Inconnected. Wiem, trochę, przygłupawe ale tak sobie wymyśliłem. Puff! Pojawiłem się w jakimś budynku, koło mnie był jakiś pan w brązowych szatach, który swoim wyglądem przypominał mnicha, a mi wyskoczyła ikona. „Wybierz strój.” – przeczytałem. No dobra, skoro sobie tak życzycie. Swojego ludzika pokolorowałem całego na czarno i wybrałem strój łucznika, fajnie to wyglądało. Czarny strzelec, wręcz idealnie. Powoli wyszedłem z budynku, z powodu strasznego tłoku w mieście. Piękne stroje, wspaniałe kolory, ale cóż z tego skoro ja przejść nie mogę?! Co to? Tesco w niedzielę? Ech, wyruszyłem do podziemi. Ledwo, co wszedłem to zaczęto mnie gonić! Dwie dziewczyny w podobnych strojach i jakichś czerwonych paskach nad głowami biegły w moją stronę! Przeraziłem się nie na żarty, dlatego uciekłem do pierwszego budynku. Z pewnością chciały mnie zabić, tak. Pomyślały, że byłem w sklepie i jestem z zakupami. Chciały mnie obrabować! Cóż to za gra, na każdym kroku czyhają złodzieje i zabójcy. Wróciłem na rynek jeszcze wolniejszymi krokami niż przedtem i zszedłem do kanałów rozglądając się wszędzie. Na szczęście nikogo nie było.
-Szczur! Mam fobię! Aa! – Krzyczałem do siebie w życiu prawdziwym.
Zaznaczyłem atak na te stworzenie i zamknąłem oczy. Zwierzak padł i co dziwnego wypadły z niego pieniądze.
Zebrałem wszystko, co było w jego szczątkach i wyruszyłem na dalsze polowanie.
Po sześciu godzinach ujrzałem ikonę, która mówiła, iż osiągnąłem już szósty poziom, wow!
Pomyśleć, że zdobyłem doświadczenie na „potworach”, które rozdeptuję stopą. Postanowiłem wyruszyć za mury miasta.
Nie będę wam opowiadał, jak to było, gdy zdobywałem ósmy poziom doświadczenia, bo było to monotonne i zajęło mi dużo czasu. Około 2 nad ranem, czy jak tam wolicie w nocy zdobyłem upragniony poziom i udałem się do Wyroczni. Spróbowałem zagadać a profesję, którą wybrałem w ogóle nie pasowała do mojego wyglądu. Zostałem magiem! Miasto, które wybrałem nazywało się prawdopodobnie Thais. Postanowiłem skończyć na dziś, nie dość, że zdobyłem upragniony poziom to jeszcze jestem na drugiej wyspie! Tamta była dla mnie zdecydowanie za mała… taki tłok.
Ale… Paweł ostrzegał mnie, bym grał tylko godzinę dziennie. Trudno, stało się, a co się stało to się już nie odstanie. Wyłączyłem aplikację a potem komputer.
Jedynie, co mnie zdziwiło, że moi rodzice się nie spytali, co ja robię o tak późnej porze. Czy się uczyłem, czy nie. O nic się nie zapytali.
Porzuciłem to w niepamięć jak i przestrogę Pawła. Położyłem się do łóżka, zmówiłem pacierz i z myślą o jutrze, zasnąłem.
Oceniać bo niewiem czy pisać dalej czy nie.:D
_ryzy_ - 21-01-2009 16:21
Pisz więcej pomimo krytyki ;] nie każdy z dnia na dzień został cenionym pisarzem..
….
-Luuudzie, ja ubiłem rata. To dopiero był hardcore! Wiecie, jakie hity leciały? Ale sobie jednak poradziłem.
jak to przeczytałem to poczułem się jak w mojej szkole na przerwie :D
Zuo jest bardzo zue - 21-01-2009 16:23
Bardzo fajnie piszesz, szczególnie o czymś tak ważnym jak uzależnienie od Tibii.
Pisz dalej ;)
benio010 - 21-01-2009 16:23
wow wciagnelo mnie bardzi ciekawe :cool::cool::cool:co ty masz z polskiego 6? jasne pisz dalej
Mentos - 21-01-2009 16:24
Mi się podoba ;] Pisz Dalej... I mądry Paweł, ten kolega ;D
Payacito - 21-01-2009 16:30
Rozdział I bardzo ciekawy. Liczę na następny
.prO#siaK - 21-01-2009 16:56
Może byśmy się dziś spotkali? – Spytał, uśmiechając się miło.-Zawsze można spróbować.Gra mnie nie przekonywała, zresztą jak większość, ale ten jego styl mówienia, ach… Zresztą, raz nie zawsze!Spotkaliśmy się po lekcjach u niego w domu. Bezzwłocznie włączył komputer.Może i jestem zboczony, ale ten fragment budzi we mnie skojarzenia ;d
Zalher - 21-01-2009 17:18
Piszesz w bardzo ciekawy sposób, wciągnąłem się w to powiadanie! xP
Tylko czemu to jest w propozycjach działu Altaron.pl?
Lord of the Rings - 21-01-2009 18:01
Mnie się spodobało. ;)
Pisz takich więcej. :P
Nikzmc - 21-01-2009 19:05
Bardzo fajnie piszesz, szczególnie o czymś tak ważnym jak uzależnienie od Tibii.
Pisz dalej ;)
wszyscy jestesmy uzależnieni ;D
blood kaala - 21-01-2009 20:37
wszyscy jestesmy uzależnieni ;D
hehehe to jest dobre :D
jak chłopak chce zostać poetą to nie mam nic przeciwko bo teraz w tych czasach tylko tibia ROXXX
Sir novol - 22-01-2009 07:35
Ja na tibi się dobrze znam ale nie gram bo wole wowa, jak już gram to max 3 godziny. :D
Fajne opowiadanie.:)
Koszmarny Kosiarz - 22-01-2009 08:45
Rozdział II
Jednym z nich…
Drugi dzień był już zupełnie inny. Pobudka tym razem odbyła się o godzinie 7 „zero, zero”. Byłem zdenerwowany na siebie straszliwie. Czemu? No domyślcie się sami! Poślizg o całe pół godziny, nie do przyjęcia! Całkowita apokalipsa dla mnie w tej sprawie… byłem załamany, lecz postarałem się to odłożyć w niepamięć, gdyż od razu na „ratunek”, aby o tej strasznej sprawie nie myśleć przyszła Tibia. Wspaniałe myśli z nią związane i plany, co do niej. Wciąż spokoju mi nie dawały słowa Pawła. Myślałem potem jedynie o tej grze smarując powoli kolejną kanapkę. Przez pomyłkę położyć szynkę i ser, wysypałem ulubione płatki.
-No ja… - Wyszeptałem do siebie. – No cóż, zjem taką, jaka jest.
Mówiąc to zapakowałem kanapki i wyruszyłem do szkoły. Grupka tym razem mile widzianych przyjaciół znów stała przed szkołą i dziwnym trafem, tak jak wczoraj rozmawiała o nowopoznanej, grze internetowej. Co w tym, jak już wspomniałem, dziwnego? A no to, że im się spodobała!
-Siema popaki! – Wykrzyczałem do nich entuzjastycznie z daleka, machając ręką.
-Sie…, i wiesz wtedy akurat jakiś dog zaczął mnie gonić i… - Jeden z zafascynowanych nawet się ze mną nie przywitał, choć wyraził takie chęci.
I rozmawiali, i rozmawiali tak, a ja się wsłuchiwałem. Byłem pewny, że nauczę się czegoś w ten sposób. Paweł siedział niedaleko na ławce i chowając głowę w dłoniach kręcił nią przecząco. Wyglądał na załamanego, ale się nie przejąłem. Mam przecież takie duże plany, co do tej gry! Tak! Rozmowa w miarę upływu czasu się rozwijała, a ja postanowiłem się wreszcie wtrącić:
-A ja jestem magiem! Hua! – Powiedziałem, stając dumnie, jak paw.
Wszyscy na chwilę przestali i odwrócili się w moją stronę przyglądając mi się wymownie, po czym wrócili do rozmów.
W ten sposób mijały dni… tygodnie… miesiące… aż wreszcie przeminęło pierwsze półrocze. Ja z dnia na dzień zmieniałem się, a co mnie najbardziej zszokowało to, że zanim się nie obejrzałem powróciłem do dawnej klasy angielskiego.
Paweł, zaś już w ogóle się do mnie nie odzywał. Nie chciał mieć ze mną w ogóle do czynienia, jedynie jak przechodził obok wysuwał jeden palec (nie, nie, to nie był środkowy, lecz wskazujący. Układał go poziomo, jakby chciał coś wskazać.). Sam już nie pamiętałem, o co mu prawdopodobnie chodziło.
Ja sam, wręcz byłem z siebie dumny. 65 level magiem, a do tego 50 magiczny i nie banalne eq, to świetny wynik jak na kilka miesięcy.
Czułem coś dziwnego… nie byłem już taki sam jak przedtem. Zupełnie inne rzeczy liczyły się w moim życiu. Przedstawię Wam kilka scenek mojego życia podczas tej nieobecności. Pewnego razu, to był chyba grudzień, pani poprosiła mnie o ołówek. Ja podszedłem i stanąłem przed panią.
-Daj mi ten ołówek. – Mówiła zniecierpliwiona nauczycielka.
Ja jej polecenia nie wykonałem, jedynie zrobiłem około metrowy krok do tyłu i rzuciłem ołówek na ziemię, mówiąc:
-Take!
To była jedna z najbardziej dziwnych sytuacji podczas tego czasu. Inna zaś przydarzyła się na wychowaniu fizycznym. Biegaliśmy po boisku, mnie brakowało sił, a zabrakło jeszcze dziesięciu kółek. Zobaczyłem mały drucik na ziemi, który potem zwinąłem w kółeczko i nałożyłem na palec, po czym wypowiedziałem te słowa:
-Time Ring, BOH, Utani Gran Hur!
To, co się potem stało, było wręcz paranormalnym. Poczułem nadludzką siłę w nogach, a biegłem i tak szybciej od reszty. Zdawało mi się to trochę nierealne, myślałem, że śniłem, ale do czasu, gdy nie upadłem z powodu potknięcia się o kamyczek. „Ból świadczy, że żyjesz” – mawiają. Najwidoczniej żyłem za, czterech, bo ból był straszny. Czemu? Upadek jedynie w stroju do biegania (czytaj: krótkie spodenki i chuda koszulka) na żużel zmieszany z piaskiem i częściami szkła nie należy do przyjemnych.
Czyżbym stał się jednym z nich…?
Kilka dni później po raz kolejny włączyłem Tibię, a mój mag wciąż rósł w siłę. Tego wieczoru stałem przed swoim mieszkaniem, jedząc rybki i inne smakołyki tworząc przeróżne runy na sprzedaż. Zmieniłem zdanie – wykorzystam je w dzisiejszej walce… hehe. Może wybiorę się do Carlin? Tam jest sporo noobków na niskich poziomach. Może dać sobie wyzwanie i nigdzie się nie ruszając próbować zabić kilku równych sobie w bagiennym mieście…? Długo tak rozmyślałem, aż wreszcie zagadałem do kolegów, by ich zachęcić na wspólne krwawe morderstwa.
-Nie, Patryk nie dziś. Muszę się uczyć.
-No, ja też zaraz idę pomóc mamie…
-A ja… zaraz sobie idę i tyle.
Wszyscy mnie zostawili – wszyscy! Pewnie im się coś nie spodobało, ech.
-Spotkamy się dziś na dyskotece, hum? Może tej w „Magic Night”?
-Możemy, możemy. Do zobaczenia? – Odpowiadali wszyscy podobnie.
-Do zobaczenia.
Nie chciało im się pozabijać ludzi wraz ze mną… Ja im dam – „nie chce mi się” – taa, a misie chodzą do lasu! Poczują zemstę mojej potężnej magii! Umówiliśmy się na godzinę koło północy, więc miałem trochę czasu, by przygotować runy i zaklęcia. Najważniejszymi były oczywiście te od Nagłej Śmierci. Co dziwnego, leżało ich wiele na ziemi. Martwiłem się, czemu nie mają wyrytego znaczka czaszki i dwóch piszczeli, przecież to te czary! No cóż, pozostało mi jedynie wierzyć, że zadziałają. Następnie wykupiłem czar o nazwie „Strumień Ognia”, po czym wszystko spakowałem do plecaka i wyruszyłem do klubu. Wciąż myślałem to o Tibii, jak i o tym, co zaraz zrobię dotyczącym mojej zemsty. Obmyślałem plan i taktykę walki. Niestety, zanim się nie obejrzałem już tam byłem. Nikogo przed wejściem nie dojrzałem prócz dwóch, napakowanych strażników.
-No nie… - Wyszeptałem do siebie, czytając tabliczkę widniejącą koło nich „Wstęp za jedyne dziesięć złotych! Wejdź, bo warto!”.
Postanowiłem zdobyć jakoś te pieniądze, bo i tym razem kieszenie były prawie puste. Niestety nikt tędy nie chodził, więc plan jak szybko się zrodził, tak szybko zmarł. Trzeba było znaleźć jakąś drabinę, lub otwarte okno. Szkoda, że drabinę zostawiłem w Depot, to znaczy się… w domu. Tak jak i w Tibii, tak w prawdziwym życiu chodziłem ubrany na czarno, dzięki czemu ciężko było mnie rozpoznać pośród cieni drzew i budynków. Skradałem się powoli, by nie być zauważonym. Tym sposobem przeszedłem kilkanaście metrów i znalazłem tylne drzwi. Na szczęście miałem przy sobie krołbar, miałem na myśli łom, lecz był tego wieczora zbędny. Drzwi okazały się otwarte. Szybkim i cichym krokiem wpadłem do środka, po czym rozpiąłem bluzę, by odsłonić kolorową koszulkę i wmieszać się w imprezujący tłum. Oni już tam byli, czekali przy ławce popijając napoje gazowane.
-Hej, wy! – Krzyknąłem, spoglądając na nich i wyjmując kilka run „Nagłej Śmierci” z plecaka.
Nagle przed mymi oczyma zapanował kolor biały, który się potem uniósł nad moją głową.
-Co to ma być?! – Powiedziałem do siebie, obkręcając się wkoło, jak to robi pies ganiając za swoim ogonem, próbując dojrzeć, co to jest.
Oni już mnie się przyglądali, a ja przystanąłem. Wymieniliśmy się spojrzeniami w milczeniu, po czym kilku z nich lekko uniosło się ze swych siedzeń.
-Gińcie! eSDe! – Krzyknąłem, rzucając w tych dwóch niemałymi kamieniami. Skutek był inny, niż zamiar. Zamiast oddać ich w ręce Kosy, oglądałem jak skręcali się z bólu po podłodze.
-Poczujcie moją zemstę w płomieniach! Exevo Flam Hur! – Wyjąłem szybko puszkę dezodorantu i wystrzeliłem substancję w stronę ofiar, zapalając jednocześnie zapalniczką. Niestety, upadli z krzeseł, dzięki czemu obronili się przed moimi czarami.
-Pomocy! Szaleniec! – Krzyczeli wszyscy na sali, wskutek czego do środka wbiegli ci napakowani ochroniarze z zewnątrz.
Gdy zobaczyłem czerwone plamki nad ich głowami, wiedziałem, że to nie przelewki. Jedynie, co mi pozostało zrobić to brać nogi za pas!
-Ratunkuuu! – Krzyczałem żałośnie, biegnąc ile tchu.
Czułem, że ciągle mnie ścigają, lecz nie chciałem się odwracać, jedynie po to, aby to sprawdzić. Było to zbyt niebezpieczne. Postanowiłem się gdzieś ukryć, lub wspiąć, czyli znaleźć miejsce, w którym się do mnie nie dobiorą… Jest! Mały van zaparkowany przy drodze. Zaryzykowałem i wskoczyłem pod samochód, po czym wczołgiwałem się pod niego głębiej. Czekałem, próbując usłyszeć czy ktoś idzie. Głucho wszędzie… Pusto wszędzie… Czyżby gonił mnie mój własny cień? Czy ze mną jest coś nie tak? Mam halucynacje, albo może to tylko stres?
Ta sytuacja, jedynie udowodniła, że zostałem sam w Tym Świecie – Świecie Tibii. Zdrada przyjaciół… Nie, to oni zdradzili mnie!
Wróciłem do domu ze spuszczoną głową i założonym kapturem, by mnie nie rozpoznano.
-Szkoda, że lootu nie było… - Wymruczałem do siebie, kładąc się do łóżka.
Zaraz dam III rozdział bo ten jest strasznie krótki.
--- Koszmarny Kosiarz dodał 4 minut i 58 sekund później ---
Rozdział III
A co z nimi?
Całą noc nie spałem, zestresowany tym, co, dla mnie, zdarzyło się kilka chwil temu. Zmęczony, pełen myśli wyczekiwałem brzasku z nadzieją, że nic w domu mi się nie stanie. Na moje szczęście była to już sobota, czyli dzień wolny. Markotnie i bezsilnie zszedłem po schodach na dół i według pięcioletniej tradycji przygotowałem sobie zupę mleczną z ulubionymi płatkami. Markotnie wsuwałem kolejne łyżeczki oglądając jakiś program naukowy na „Discovery”.
-Organizm czując częstą obecność nikotyny, przyswaja, iż jest ona niezbędna do życia a tym bardziej do prawidłowego wzrostu. – Tłumaczył pan występujący w programie. – Podobnie jest z nadwagą i ciągłym tyciem. Obie czynności: palenie i zwiększanie tkanki tłuszczowej bazują na tych samych zasadach. – ciągnął.
Ja bezmyślnie wlepiając oczy w ekran, jadłem flegmatycznie płatki.
-Ale! Nowością są: pracoholizm, oraz nałóg komputerowy. Wciąż prowadzimy nad nimi badania. – Powiedział dumnie występujący mężczyzna w białym fartuchu.
Nie poruszyło mnie to. Sam nawet nie wiedziałem, co do końca mówią, gdyż byłem bardzo rozkojarzony przez brak snu. Była dopiero godzina ósma nad ranem, gdy usłyszałem szybkie kroki, które nawet śmiałbym zaliczyć do truchtu. Był to tatko. Nie wiem, dokąd mu się spieszyło. Nie obchodziło mnie to. Dla mnie w tamtej chwili był jedynie najważniejszy w zupełni niezrozumiały pan w środku czarnego pudła, zwanego telewizorem.
-Patryk! Pakuj się! Jedziemy nad jezioro! – Krzyczał z góry tata entuzjastycznie.
Dokonałem szybkiego rachunku, po czym odpowiedziałem tak, by zrozumiał, że nigdzie nie pojadę. Figa z makiem! Koniec, kropka!
-Nie.
Sobota, jeśli by dobrze poszło, można byłoby ugrać nawet dziesięć godzin… należało coś wykombinować i to szybko.
Po chwili usłyszałem przerwę w krokach, a następnie pełne bulwersacji stąpanie po schodach i ujrzałem ojca kilka metrów przede mną.
-Co ty powiedziałeś? – Spytał, opierając ręce na bokach i wpatrując mi się w oczy wymownie.
-Nie, nigdzie nie jadę. – odpowiedziałem spokojnie.
-Jedziemy wszyscy! Całą rodziną, czy tego chcesz czy nie. Zrozumiano? – Pytał coraz to donioślejszym tonem.
-Nie, ja zostaję. Nigdzie mnie nie zabierzecie! – Wykrzyczałem mu prosto w twarz, jednocześnie wstając z kanapki.
-Nie rób kłopotów, gówniarzu. – Powiedział chłodno, łapiąc mnie niebezpiecznie za koszulę.
Wymienialiśmy sobie spojrzenia w milczeniu… i tak przez dłuższą chwilę. Najwidoczniej przegrałem, gdyż mama zniosła torby i trzymała w powietrzu kluczyki przed tatą. Do jeziora mieliśmy niedaleko, więc wybraliśmy się tam spacerem. Rodzice rozmawiali, kusząc mnie na jej odwzajemnienie, lecz ja byłem za bardzo zajęty rozmyślaniem o następnych moich poczynaniach w Tibii, jak i o ujmujących widokach. Rozpakowaliśmy się nad małą plażą, a ja zacząłem szukać odpowiednio długiego kawałka drewna do wycięcia drewnianego miecza. Długo szukać nie trzeba było, można by rzec, że sam mi wpadł w ręce. Prace rozpocząłem od razu i postanowiłem, aby był podobny do Magicznego Miecza, czyli projekt był najprostszy, jaki mógł tylko być. Po trzech godzinach broń była gotowa, więc moje arcydzieło odłożyłem na bok i zacząłem myśleć, co bym aktualnie robił w Tibii.
-Mamooo, tatooo, chodźmy juuuż! – Miauczałem ledwodosłyszalnie.
-Nie. – odpowiedzieli stanowczo.
-My także pragniemy odpocząć, i wszystko nie zależy od ciebie, rozumiesz? Czyżbyś stawał się egoistą, młodziaku? – mówił z powagą ojciec.
Pokiwałem jedynie głową, po czym zabrałem się do ostrzenia miecza. Skutki, pomimo długiej i mozolnej pracy nie były tak bardzo satysfakcjonujące, jak zamiary, ale nic się na to nie poradzi. Uniosłem pewnie ostrze i przyjrzałem mu się bliżej, po czym zacząłem ćwiczenia. Pierwszym celem jak i ofiarą, był ojciec. Podszedłem go od tyłu i rozciąłem mu lekko skórę na lewym ramieniu. On jedynie wrzasnął i odwrócił się w moją stronę.
-Fire Sword! – Powiedziałem do siebie, podpalając ostrze, wykorzystując tych samych rzeczy, co wczoraj. – Nie zbliżaj się! Nawet się nie waż! – Wciąż mówiłem, wyma~~~~ąc klingą przed jego oczyma. Blask płomieni odbijał się w jego źrenicach. Stał bezruchu, jak i nic nie mówił. Nie oskarżył mnie, nie pogardził, nie wykrzyczał, ani nie zbił. Po prostu zastygł. Wykorzystałem sytuację i wybiegłem z polany kierując się przed siebie. Nie wiem gdzie biegłem, po prostu gdzieś.
Oni też sobie na to zasłużyli, byłem tego pewien…
Biegłem przed siebie, przez gęsty las. Nic nie widziałem, a ewentualne przeszkody niszczyłem Płonącym Mieczem, który, co dziwne, jeszcze nie zgasł, ani nie spłonął, przecież był drewniany. Wreszcie wyskoczyłem z „puszczy”, upadając przypadkiem. Zobaczyłem odciśnięte ślady kopyt koni w błocie, jak i stajnię niedaleko. Słyszałem prychanie tych zwierząt, ale… nie widziałem ich! Wiedziałem, że są, blisko ale nigdzie nie mogłem ich dojrzeć. Przyjrzałem się śladom bliżej. Co chwila był nowy, i powoli postępowały ku stajni.
-Co to ma znaczyć?! – Szepnąłem pod nosem. – Kolejne ślady kopyt, a konia, jak nie było tak nie ma! Coś tu jest nie tak…
Powoli przybliżyłem dłoń do miejsca, gdzie musiała się znajdować noga zwierzaka, patrząc po najświeższych śladach. Mam! Ale co ja chwyciłem? Powietrze? Niesamowite… Z przestraszenia sytuacją, wybiegłem z tamtego miejsca. Uciekając, usłyszałem donośne, jakby pełne euforii prychnięcie konia. Czułem się dziwnie… Nie wyglądam na druida, kochającego przyrodę! Jestem magiem siejącym spustoszenie!
Pobiegłem do domu z postanowieniem o kupnie Płatnego Konta.
-Cholercia… - Powiedziałem do siebie, ściskając rękojeść miecza. – Znowu zapomniałem klucza…
Nie miałem kluczy, to po pierwsze primo. Po drugie primo, nie wziąłem ich od taty, czy mamy a na dodatek nie mam żadnych pieniędzy. Obróciłem się i rozejrzałem trochę. „Sklep u Basi” – tam z pewnością znajdę jakieś pieniądze.
Być może nie znajdę, jedynie „pożyczę”…
-Nes batto flam (wymyślony czar na zdjęcie ognia z broni) – Wypowiedziałem, kierując wzrok do drewnianego miecza, po czym schowałem go do spodni, wierząc, że się tam utrzyma.
Wyprawa do sklepu pani Basi zajęła mi nie mniej niż piętnaście minut, a w międzyczasie myślałem o napadzie. Plan ograniczył się do prostego wpadu, zastraszeniu ofiary, po czym jej obrabowaniu. Pomyślałem sobie, że jeśli, jakimś dziwnym cudem, mój miecz jest nadzwyczajny, postanowiłem wskrzesić w nim ogień magią.
-Exevo batto flam! (Wymyślony czar na przywrócenie płonącej broni) –Wykrzyczałem, wyjmując go z pochwy. Ten zaś rozżarzył się i zapalił ogniem niemałym, a wręcz piekielnym. Wszedłem powoli do sklepu, po czym przyspieszyłem kroku i wysunąłem przed oczy kasjerki broń, tak, że spoglądając na niego dostała zeza.
-Kasa! Dawać kasę! Szybko!
-Proszę się nie denerwować… - Powiedziała powolnie sięgając ręką pod blat.
-Bez żadnych sztuczek… - Pouczyłem ją, wyrażając groźbę przez zaciśnięte zęby i przybliżając lekko miecz. Kilka łez spłynęło jej po policzkach, pewnie z gorąca, jakim ostrze te emanowało. Otrzymałem wtedy pieniądze w tempie natychmiastowym i ruszyłem do banku niezwłocznie. Na moje szczęście pamiętałem wszystko jak przesłać pieniądze, by otrzymać Płatne Konto. Miecz schowałem do metalowej rury, która znajdowała się niedaleko wejścia, po czym wszedłem do banku. Po chwili, konto zostało zamówione a ja się wróciłem po ostrze. Wieczór już nastał, więc broni używałem jako pochodni. Szedłem powolnym krokiem, próbując dojrzeć drogę. Gdy już powróciłem, rodzinę ciężko było przekonać, aby mnie wpuściła. Jedynym słusznym argumentem, było wybicie szyby w kuchni. Wzniosłem miecz do nieba, po czym rzuciłem go w drzewo, a ten zgasł. Nie miałem czasu na badziewia typu: mycie rąk. Od razu pobiegłem do komputera i włączyłem go, a znany wszystkim „PACC” już był. Po tej pozytywnej wiadomości, szybko uruchomiłem Tibię i…
-Aaa! – wrzasnąłem…
Ok, następny rozdział dam dopiero jutro bo dzisiaj nie mam czasu:(
Mentos - 22-01-2009 11:29
Wohooo xD Fajne. Wciągnęło mnie. I nie mylę się chyba... On nie widział konia, ponieważ w Tjbj ich nie ma, i nie potrafił sobie tego wyobrazić, grafiki z Tjbj zasłoniły mu cały świay etc. ?
_ryzy_ - 22-01-2009 14:52
ku przestrodze... ale nie wyobrażam sobię jak mozna do takiego stanu się stoczyć.. :P
Po tej pozytywnej wiadomości, szybko uruchomiłem Tibię i…
-Aaa! – wrzasnąłem…
jak znam życie główny bohater został zhakowany ;D
..... albo wybudził się z koszmaru ;d
Koszmarny Kosiarz - 23-01-2009 13:20
Coś w tym stylu:D
--- Koszmarny Kosiarz dodał 894 minut i 27 sekund później ---
Rozdział IV
Oho…!
Trzymałem kurczowo dłoń na myszce, ale pomimo tego poczułem, że coś ją przyciąga w stronę monitora. Po chwili identyczna sytuacja stała się u drugiej ręki. Nagle ekran rozpłynął się, wyglądał jak tafla i przemówił cicho:
-Chodź do mnie… no chodź… Potrzebuję Ciebie… i Ty potrzebujesz mnie… wiesz o tym… -Syczał zachęcająco, ale zdradziecko.
Moje ręce już były zamoczone w pikselach monitora, gdy reszta mego ciała zaczęła się unosić i wpadłem do środka gry.
Spojrzałem na różdżkę, którą dzierżyłem w prawej pięści, po czym obejrzałem się cały od stóp do głów.
-… - Milczałem, myśląc jak to się stało.
Spojrzałem jednak na to z innej strony. Nareszcie zobaczyłem niebo w Tibii! Pozatym mogłem czuć wszystko, dotknąć, zobaczyć, co mnie otaczało… Od razu zacząłem wykorzystywać nowe umiejętności. Chwyciłem kilka run i ujrzałem jakiegoś młodzieńca. Śledziłem go przez pół bagiennego miasta, po czym pomyślałem o wystrzeleniu w niego kilku run. Tak się stało, a ja jedynie usłyszałem kilka dziwnych słów w nieznajomym mi języku, na co odparłem:
-PL?
Wyczułem niebezpieczeństwo, więc uciekłem na północny-wschód - do miasta Krasnoludów. Tam, znowuż usłyszałem historię o siejącym postrach Bazyliszku. Zwizualizowałem sobie teleport prowadzący do niego, (co dzięki moim umiejętnościom paranormalnym, jak i magicznym było to bułeczką z masłem), po czym wszedłem do niego. Pojawiłem się w podziemnej komnacie a przedemną ukazał się pełen światłości wielki wąż z krasnoludzkich opowiadań. Nie czekając chwyciłem za sztylet i rzuciłem się ku niemu odcinając mu głowę. Lecz ten zamiast umrzeć, odrodził się jeszcze potężniejszy.
-Co jest? – Wyszeptałem do siebie, co chwila spoglądając to na sztylet, to na węża.
Bestia jedynie zasyczała, a jej syki, jakby układały się w stare mi znane angielskie słowa – „Spójrz mi w oczy, a odpłacisz za krzywdy!”. Wtedy zrozumiałem i spojrzałem na tarczę, która należała niegdyś do Meduzy, a dziś leżała obok stwora. Rzuciłem się na nią, po czym za jej pomocą przygniotłem antycznego Bazyliszka. Ten wydał ostatnie tchnienie, a ja w spokoju odarłem go ze skóry. Skorzystałem ponownie z magicznego przejścia, lecz pojawiłem się w zupełnie innym miejscu. Było to… zaraz… Nie potrafiłem rozpoznać tego miejsca w 3D. Były to biblioteki, tajne biblioteki. Miejsce wspaniałe – tyle wiedzy! Zacząłem czytać jedną:
-63457773215466753254667634 44423423546664567643235434523413465757854200764623 4 565767567234213454352318643453452 453423465654
-Co to do cholery jest?! – Pomyślałem sobie, czytając owy tekst.
Długo przyglądałem się dziwnej treści książki, aż stała się dla mnie zrozumiała. Gdy przeczytałem kilka, zacząłem rozumieć sens całego stworzenia i… zniknąłem! Zbulwersowałem się wszystkimi dzisiejszymi zdarzeniami i po chwili namysłu ujrzałem jednego z Faraonów. Byliśmy otoczeni czterema ścianami, a on podszedł do mnie w milczeniu i wysunął do mnie obie dłonie a ja znowuż pojawiłem się w innym miejscu. Tym razem był to mój dom. Koszmar! Pragnęli ode mnie zapłaty za miesiąc pobytu a ja odruchowo wyciągnąłem prawą rękę ku górze, by móc się wydostać z gry, a ona (Tibia) na to:
-You cannot logout now!
-Ku***, mów do mnie po ludzku, znaczy się po polsku, bo nie rozumiem! – Wykrzyczałem z wściekłością, a zarazem żalem. Miałem już dość grania.
-Niech ci będzie – nie możesz teraz wyjść z gry.
-Jak to?!
-Tak to. Jest to normalne życie, więc wytłumacz mi, jak chcesz z niego wyjść?
Po tym pytaniu rozmowa się urwała, a ja musiałem odnaleźć sposób, by wyjść stąd. Miałem dość, czułem, że tracę…
-Kto, by mógł przywrócić mnie do życia…? - Rozważałem ciągle.
Podczas poszukiwań wstąpiłem do kilku sklepów, a jak dobrze wiadomo – zawsze są gdzieś schody. Nadeszła noc, a ja przyzwyczajony do nie używania źródeł światła spadłem ze schodów i uderzyłem się w głowę. Dziwne, według medycyny powinienem mieć teraz śmierć kliniczną… Mniejsza o to, ważniejsze, że mam pomysł!
Kto może wypuścić moją duszę z tego przekleństwa? No, kto? Ashtamor! Niezwłocznie się do niego wybrałem i wypowiedziałem jedynie jedno słówko, które brzmiało: „Escape!”.
Rozdział V
Czy to koniec…?
Zerwałem się szybko z łóżka, spoglądając jednocześnie na zegarek. Była idealnie 6:35, tak samo jak tamtejszego dnia… Co dziwnego pojawił się przedemną Paweł i jedynie potaknął głową z uśmiechem wskazując mi na pokój, po czym zniknął.
-Patryk, tobie już dziecko odbija! – mówiłem sam do siebie. – Przecież to nie mógł być sen! Tyle miesięcy, jak to możliwe?
Z zaciekawienia zerknąłem na kalendarz. Data była taka sama, jak tamtego felernego dnia. Co się u diabła dzieje?! Spojrzałem na blat, a tam leżały kolejno: skóra węża, zapisany dziennik od matematyki z niejasnymi kodami, bandaż poplamiony skrzepniętą już krwią, i… Właśnie dalej już nic nie było, gdyż szybko sprawdziłem czy istnieje moja postać w Tibii na jej oficjalnej stronie, lecz strony już nie było. Jej w ogóle nigdy nie było. Oglądałem „pamiątki” bardzo uważnie i wciąż rozmyślałem nad paradoksem ich stworzenia. Przejrzałem dokładnie notatnik, i po chwili tak samo jak resztę rzeczy zostawiłem w pokoju. Zszedłem na dół, by przygotować sobie tradycyjnie płatki, rodziców nie było. Pewno spali, więc poranek zaczął się zupełnie inaczej, a ja spędziłem go w samotności. Spakowałem się i wyszedłem na dwór. Tym razem kumpel nie czekał, byłem wciąż sam od momentu widzenia Pawła w dziwnych okolicznościach rankiem. Ruszyłem tak jak wtedy do szkoły, nie przestając myśleć o tym wszystkim. Przechodziłem właśnie obok lokalu „Magic Night”. Był zamknięty, a wielka neonowa tablica, dosłownie zwisała na jednej śrubce.
-Czemu…? – Powiedziałem szeptem, obserwując markotnie budynek dyskotekowy.
Szedłem dalej ulicą i niedaleko zauważyłem krzyczącego chłopca, który trzymał w garściach gazety:
”Młodzieniec okradł kiosk!... Młody Samuraj, z pomocą sił satanistycznych obrabował sklepik! Kupujcie gazety – dowiedzcie się więcej!”.
Od razu zasłoniłem się kołnierzem od kurtki i po kryjomu zabrałem dziecku gazetę, a w niej przeczytałem: „Nieletni groził sprzedawczyni płonącym drewnianym mieczem śmiercią, i domagał się od niej pieniędzy!”. Przecież, to był tylko sen! To niemożliwe, by…
Próbując sobie uświadomić, co się tak naprawdę stało, uderzyłem się w część wielkiej czarnej bramy mojej szkoły. Znowuż koledzy stali w grupce przed budynkiem oświaty, ale tym razem nie rozmawiali o grach. W swych dłoniach trzymali książki i rozmawiali na naukowe tematy. W cieniu dojrzałem Pawła, który kiwnął palcem, bym do niego podszedł.
-Ostrzegałem cię, byś grał jedynie godzinę dziennie! – Wykrzyczał do mnie szeptem, lekko chwytając mnie za gardło, a czas jakby się zatrzymał.
-Przee…praszam. – wykrztusiłem.
-Zmieniłeś teraźniejszość, a co gorsza przyszłość. Teraz oboje w tym siedzimy! – Puścił mnie, poważniejąc jednocześnie.
-Ale, o co ci chodzi? Co się takiego stało?
-Nie zauważyłeś? Maniacy komputerowi się uczą, rzeczy ze świata wirtualnego są w prawdziwym, a historia się zmieniła? – Spoglądał na mnie gniewnie. –Z pewnością jeszcze wiele rzeczy się wydarzy, a zapewne pamiętasz już ten dzień i odróżnisz różnicę.
-Więc co musimy zrobić?
-Dowiesz się. W swoim czasie! – Po wypowiedzeniu tych słów zniknął, a świat powrócił do normalnego tempa.
-Co się tu dzieje, do cholery?!
Co do planu lekcji, nic się nie zmieniło. Także dziś pierwszy był angielski.
-Patryk, odwróć się! Lekcja już się rozpoczęła! – „Zaskoczyła” mnie nauczycielka.
-Mam dla ciebie dobre wieści, otóż przedostałeś się do najwyższej grupy, pójdź do klasy 316, nowi koledzy już tam na ciebie czekają. – kontynuowała.
Nie trzeba mi powtarzać, raz wystarczy. Jestem rozumny. Tym razem nie narzekałem na wchodzenie po schodach, wręcz ruch sprawił mi przyjemność. Wszedłem do nowej klasy, a w niej wszyscy dyskutowali.
-Hello, Patryk (Witaj, Patryku). – Powiedziała miłym głosem nowa pani nauczyciel, po czym wskazała mi miejsce.
Rzeczywiście, Paweł znowuż miał rację. To, co się dzieje nie jest niczym normalnym.
Reszta lekcji była raczej standardowa. Po szkole wróciłem do domu, lecz tym razem nie zapomniałem o kluczu. Miałem go na łańcuchu, lecz jak pamiętam nigdy tego typu rzeczy nie kupowałem. Ten dzień skończyłem wcześniej niż Tamten. Z myślą, o czym mówił Paweł, padłem na łóżko, jeszcze raz zerkając na artefakty, po czym wymamrotałem:
-Dość na dziś!
I usnąłem.
Odrazu umieszczam dwa ostatnie rozdziały.
Najprawdo podobniej nie możecie się doczekać kolejnej części książki.
Niestety ale narazie musze dokończyć inną powieść.
W tej drugiej przeniosłem fabułę Tibi do świata realnego.:D
Mentos - 23-01-2009 13:56
Chamie jeden XD!! Ja chcę neFF części! Plagz!!!one11twelve!!1 Man!!!1 !23 ;d ;o xDD
Fajne xD
Koszmarny Kosiarz - 23-01-2009 13:59
Spoko, zobaczysz.
Druga powieść też jest fajna.
I ma już 6 rozdział!!!
Przygotujcie się. ;)
Zuo jest bardzo zue - 23-01-2009 21:50
Serio jesteś świetny! Pisz dalej! ;) Jak zostanę redaktorem (za 2-3 tyg), to za twoim pozwoleniem dam je na główną stronkę. Są NA PRAWDĘ dobre! :D
Indeee - 23-01-2009 22:02
Fajnie, bardzo mi się podoba :))
Jackob - 24-01-2009 20:45
Fajne historyjki.
Koszmarny Kosiarz - 25-01-2009 20:48
Serio jesteś świetny! Pisz dalej! ;) Jak zostanę redaktorem (za 2-3 tyg), to za twoim pozwoleniem dam je na główną stronkę. Są NA PRAWDĘ dobre! :D
Ok, spoko.
Jak chcesz to możesz dać na główną stronę.:D
Sir novol - 29-01-2009 19:20
Moim zdaniem powinno to być opublikowane ponieważ tibia to syf.
Royal Asassin - 31-01-2009 23:11
To ładnie xD Godzina dziennie :D Ale opowiadanie na prawdę dobreee ;)
Krim Casa - 09-02-2009 16:03
Nono pisz takich opowiadań więcej.
Bardzo mi sie podoba.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbetaki.xlx.pl