Przygody Anorthusa czyli "Tam i z powrotem"
Leo1994 - 27-06-2009 12:25
Przygody Anorthusa czyli "Tam i z powrotem".
1. Prolog.Opowieść ta zaczyna się pewnej niezwykle zimnej, zimowej nocy, w dzielnicy Rzemieślników niemałego ale też nie przesadnie dużego miasteczka Gorondian stał mały domek. Był on w jednej połowie z kamienia a w drugiej drewniany. Dach pokryty był strzechą którą teraz okrywała spora warstwa śniegu.W nielicznych oknach tego domku światła były rozpalone i można było zobaczyć iż w środku panuje spory zamęt. Nie tylko po tym można było spostrzec że w domu dzieje się coś bardzo ważnego dla ich mieszkańców ponieważ co chwile można było usłyszeć jakieś głośne, niezidentyfikowane krzyki. Powodem tego harmidru i hałasu był poród.
W środku dom miał całkiem ładny wystrój. Dwa pokoje z czego jeden służył jako sypialnia członków rodziny. Po prawo od drzwi głównych domu stał stolik a na nim porcelanowy wazon w którym były wielokolorowe kwiatki. Obok stała drewniana, mosiężna szafa. Po drugiej stronie leżał stół przy którym stały cztery krzesła. Na stole leżała tylko mozolnie paląca się świeczka. Na ścianach wisiały obrazy jakiś ludzi najprawdopodobniej przodków tej rodziny. Można było tam zauważyć rycerza w płytowej zbroi na bardzo dobrze wyglądającym koniu, uśmiechniętego staruszka który w jednej ręce trzyma laskę a drugą trzyma za plecami oraz równie starej babci która siedziała na krzesełku i wyszywała coś na drutach. Jednak najbardziej rzucającą się w oczy postacią był człowiek z długimi białymi włosami, śnieżno białą brodą i miał na głowie zniszczony, spiczasty, brązowy kapelusz. Był on odziany w również brązową i zniszczoną szatę. Była ona przewiązana grubym, skórzanym pasem. Koło niego stało biurko na którym znajdowały się różne księgi i przyrządy do alchemii.
Na środku tego domu leżał dywan. Po dużym pokoju były porozmieszczane skrzynie, wazony z kwiatami a w kącie stał murowany piecyk na którym teraz coś się podgrzewało. W drugim pokoju stały trzy łóżka z czego dwa były dosyć niskie i pojedyncze a jedno wyższe, dwuosobowe i na pierwszy rzut oka było widać iż jest ono bardzo wytrzymałe. Na łóżku leżała kobieta. Była to Lisa córka Ratemira. Miała ona piękne jasne włosy, prosty nos i pasujące do nich wąskie usta. W miasteczku była una uznawana za jedną z najlepszych szwaczek w okolicy. Leżąc w tym łóżku strasznie krzyczała od dolegających jej bóli porodowych. W pokoju był również lekarz próbujący odebrać poród, dwie pielęgniarki, dwójka przestraszonych dzieci oraz nerwowo chodzący po pokoju mężczyzna. Był to mąż Lisy Aronthar syn Andromeda. Był on dobrze zbudowanym, przystojnym brunetem. Jego specjalnością było płatnerstwo i kowalstwo. Wykuwał on wszelkiego rodzaju oręż i zbroje.
Po dłuższym czasie krzyków, przekleństw i ryków ciężarnej kobiety zapadła chwilowa cisza a po niej cichy krzyk małego dziecka. Lisa z ulgą opadła na łóżko, uśmiechnęła się i powiedziała "Aronthar, kocham cię i..." po tym wzięła głęboki oddech i dopowiedziała "..i przepraszam Cię". Następnie umarła.
Proszę o komentowanie i nie wyjeżdżanie z teksatmi typu "Co to ma być??" albo "weź już niczego nie pisz" ponieważ jest to moje pierwsze opowiadanie. Czy się spodoba czy nie będę pisał kontynuację :)
2. Ponowna tragedia Rodziny.Mijały lata a razem z nimi rósł Anorthus. Został tak nazwany ponieważ ze wszystkich imion proponowanych przez znajomych mieszczan i członków rodziny to podobało jej się najbardziej. Był ładny po ojcu i miał długie jasne włosy po nieżyjącej już matce. Miał sporo siły i dużą wiedzę w tak młodym wieku. Nie miał ani kolegów ani tym bardziej przyjaciół ale posiadał za to kochającego nad życie i troszczącego się o niego ojca i dwóch braci. W wieku dziesięciu lat gdy jego najstarszy brat Leufand wyjechał z kraju najmując się w klasztorze jako uzdrowiciel, jego drugi brat Powemir, będący miejskim strażnikiem, zaczął uczyć go walki orężem. Zaczęli od drewnianych mieczyków a już po dwóch latach trenowali wykutymi przez ich ojca Aronthara żelaznymi katanami. Anorthus był tak dobrze wyszkolony przez brata że i on i jego ojciec mieli nadzieje że i najmłodszy członek rodziny w przyszłości również będzie pilnował porządku w Gorondiarze.
Gdy Anort jak nazywał go ojciec i brat, liczył już jedenaście wiosen Powemir został wysłany na wojnę. Kraj w którym żyli, Trerona została zaatakowana przez Optyme, która w bardzo krótkim czasie powiększyła swoje terytorium prawie trzykrotnie. Lecz nie został on wysłany jako zwykły wojownik, lecz jako jeden z trzech dowódców armii wschodniej która miała za zadanie obronić główną fortecę Trerony, Tambordu. Była to stolica kraju i w tej chwili to właśnie tam stacjonował władca Lotran III. Po czterech miesiącach bezustannej walki Powemir został jedynym dowódcą tejże armii która teraz nie stanowiła nawet połowy tej która prezentowała się na początku batalii. Nie dawał oznak życia. Przed wyjazdem obiecał że jeśli tylko będzie żył to po pierwszym miesiącu wyśle list. Nic nadzwyczajnego w tym że Anorthus i jego ojciec strasznie martwili się o Powemira. Jednak gdy po trzynastu miesiącach od wyjazdu syna na wojnę, po tym jak jego rodzina straciła nadzieję że żyje, niespodziewanie zapukał do drzwi własnego domu. I Aronthar i Anorthus nie mogli uwierzyć że go widzą. Przez całe dnie opowiadał co się działo, dlaczego nie pisał, ogółem opowiadał co się przez ten rok działo. Tak minął tydzień, drugi, trzeci. Optyma wstrzymała się z atakami ponieważ wszystkie sąsiadujące z nią państwa zawarły pomiędzy sobą sojusz i zaczęli odzyskiwać swoje ziemie.
Tym czasem do domu powrócił Leufand przywożąc ze sobą różnego rodzaju zioła i receptury do domu. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu rodzina była w prawie pełnym komplecie. Na nowo zaczęły się treningi z różnego rodzaju orężem w roli głównej. Począwszy od mieczy, przez łuki i kusze, skończywszy na halabardach i różnego rodzaju włóczniach oraz toporach.
Pewnego wieczora rodzina jak zwykle zasiadła do kolacji. Powodziło im się lepiej niż zazwyczaj dlatego też mogli pozwolić sobie na obfite i bogate w najróżniejsze witaminy, posiłki. Po zjedzonej kolacji Powemir położył się spać a reszta rodziny posprzątała po kolacji aby zrobić miejsce do gry w kości. Nagle usłyszeli jakby coś chodziło po dachu. Nie przejęli się tym za bardzo myśląc że to znowu koty dachowe. Jak przewidywali już po chwili dźwięki ucichły i znowu zajęli się grą. Jednak nagle usłyszeli jak w oknie od sypialni tłuczona jest szyba a zanim zdążyli wstać usłyszeli głośny krzyk Powemira. Po kilku sekundach Aronthar i jego najmłodszy syn Anorthus byli już w sypialni. Zobaczyli że okno zostało wybite, a co najgorsze Powemir leżał na łóżko cały we krwi. W jego brzuchu były cztery strzały, a na jednaj z nich było napisane "WY BĘDZIECIE NASTĘPNI!!!!". Anorthus przystawił ucho do serca w nadziei że jeszcze bije ale było już za późno. Wszystkie cztery strzały przeszyły go na wylot z czego jedna jego serce. Lecz znowu usłyszeli dźwięk wywarzanych drzwi a następnie wykrzyczane słowa Leufanda
-Nie poddamy się bez walki!!!!
Gdy wbiegli do pokoju Leufand już leżał na ziemi z dwiema strzałami i mieczem w brzuchu. Zastali tam pięciu dorosłych ludzi ubranych na czarno, z czego dwóch trzymało miecz, dwóch którzy znajdowali się z tyłu trzymali łuki na których cięciwach już pojawiły się strzały oraz jednego który stał najbliżej ciała Leufanda lecz on był bez żadnego oręża. Aronthar wykorzystując zdziwienie napastników podbiegł do ciała syna, wyciągnął z niego miecz i zaatakował najbliżej stojącego przeciwnika. Ściął mu głowę tak szybko że Anorthus potrzebował dłuższej chwili żeby zrozumieć co się stało. Na twarzy Aronthara malowała się taka wściekłość że z łatwością można było się spostrzec że wpadł w furie. Nie czekając zaatakował drugiego przeciwnika zabierając mu miecz i błyskawicznie zabijając trzeciego. Robił to szybko lecz nie na tyle żeby łucznicy stojący w progu drzwi nie zdążyli wystrzelić strzał. Jedna trafiła go w ramię a druga minęła go trafiając w zakurzony już obraz wyszywającej coś staruszki. Aronthar upadł na ziemię ale zabójcy już w niego nie strzelali. Stali tylko celując w niego strzałami.
-Czego od nas chcecie??
Zapytał Aronthar.
-Nie trzeba było mieszać się w wojnę. Albo poprostu w odpowiednim momencie odpuścić.
Ludzie " w czerni" musieli nie zauważyć Anorthusa który schował się za szafą. Zachował on zimną krew i przypomniał sobie że w szafie trzymane są zdobione sztućce trzymane na specjalne okazje z których w takiej sytuacji może zrobić pożytek. Musiał sobie dokładnie przypomnieć gdzie one leżą ponieważ nie miałby czasu na szukanie ich po całej szafie podczas gdy widzi go dwóch uzbrojonych ludzi, którzy raczej na pewno nie zawahają się go zabić. Zatem sięgnął w pamięci że chował je na wysokości swoich oczu po prawej stronie szafy. Odetchnął, i zaczął uświadamiać sobie że czynność którą ma zamiar teraz wykonać może okazać się jego ostatnią w życiu. Wziął głęboki oddech.
-No to na trzy. Raz..... Dwa.... Trzy!!!!
Po czym błyskawicznie otworzył szafę, wziął po nożu do każdej ręki i wykorzystując zaskoczenie przeciwników szybko wycelował w ich twarze i rzucił. Następnie odruchowo odskoczył na bok, wywrócił stół aby się za nim schować i w krytycznej sytuacji pomyśleć co dalej. Po naprawdę krótkiej chwili usłyszał jakby coś uderzało w podłogę. Wychylił się zza przewróconego stołu i zobaczył jak w progu leży dwóch zabójców w kałuży krwi w okolicy twarzy. Podniósł się. Najpierw podbiegł do rannego ojca.
- Wszystko w porządku tato??
- Nic mi się nie stało, dostałem tylko w ramię.
- Wiesz dlaczego nas zaatakowali??
Zapytał Anorthus.
- Chyba tak. Powiedzieli że nie trzeba było mieszać się w wojnę. Wydaje mi się że chodziło im o udział Powemira w niej.
- Myślisz że jeszcze tutaj przyjdą??
Zadał pytanie lecz tym razem można było poznać lekki strach w jego głosie.
- Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Tak, przyjdą.
Po tym nastąpiła chwilowa cisza.
- Ale wiedz synu że jestem z ciebie dumny. Gdyby nie ty to nie chcę wiedzieć co by się stało.
Anorthus cały czas milcząc tylko lekko się uśmiechnął.
Aronthar rozkazał Anorthusowi żeby pobiegł po straż a oni już będą wiedzieli co dalej robić.
Po dwóch dniach odbył się uroczysty pogrzeb. Przybyli na niego przyjaciele Powemira z armii, mnisi i uzdrowiciele z klasztoru Ramoran w którym przez jakiś czas przebywał najstarszy z synów ubolewającego płatnerza. Pojawił się również arcykapłan który dał ostatnie namaszczenie dwóm najstarszym synom Aronthara. Zaszczycił ich swoją obecnością nawet sam król Lotran III. Nie obyło się bez przemówień towarzyszy broni z armii wschodniej oraz jednego z mnichów który chwalił zmarłego Leufanda. Powiedział że wszyscy zachwycali się jego zdolnościami alchemicznymi i uzdrowicielskim, a że do Ramoranu przybywali ranni żołnierze z różnych frontów wojny miał on czym się popisać.
Po pogrzebie Anorthus i jego ojciec spakowali większość swoich rzeczy z domu po czym wyjechali z Gorondianu w poszukiwaniu innego miejsca zamieszkania.
3. Pierwsza Walka AnorthusaJadąc wiele godzin Trerońskimi lasami, polami, gościńcami większych i mniejszych miast i wsi zastanawiali się nad miejscem w którym mogliby na nowo rozpocząć życie. Myśleli o mieście kupieckim Sandromie lecz tam, tajemnicza organizacja która zabiła już dwóch członków ich rodziny znalazła by ich bez problemu. W końcu dali spokój mając nadzieję że podczas dalszej podróży znajdą odpowiadające im miejsce do zamieszkania.
Słońce już zaszło i zaczynało robić się ciemno. Znaleźli wielki dąb pod którym postanowili rozstawić obóz. Przywiązali konie do drzewa obok. Koń Aronthara był duży i dostojny. Już z daleko można było spostrzec iż jest to rumak, a nazywał się Portus. Natomiast Anorthus dosiadał konia Powemira który jechał nim na wojnę i z niej na nim wracał.
Był to śnieżno biały wierzchowiec którego Powemir nazwał Zeriks. Podejrzewał że był on Artsonem. Czyli wierzchowcem o bardzo dużej wytrzymałości i o jeszcze większej szybkości, choć na takiego nie wyglądał. Gdyby nie ich śnieżnobiały kolor, nikt nie zwracałby na nie uwagi, ponieważ wyglądały by jak zwykłe konie, które zaprzęga się w pług. Niestety są one wielką rzadkością ponieważ jeździła na nich tylko Elita która dawno zginęła a wraz z nim i te wspaniałe konie.
Nie budowali żadnego prowizorycznego szałasu, ponieważ zadecydowali że będą spać pod gołym niebem. Najpierw rozpalili ognisko, zjedli ryby zabrane przez Aronthara następnie wyciągnęli koce i położyli się przykrywając się nimi.
-Tato, co teraz robimy??
-Poszukamy miejsca, gdzie byśmy mogli zamieszkać synku.
-Ale co potem zrobimy??
Zapytał podirytowany Anorthus.
-Tego nie wiem, ale przyrzekam ci że wszystko się jakoś ułoży. A teraz już śpij, musimy wstać wcześnie rano.
Po krótkim czasie obydwoje smacznie spali.
Było jeszcze ciemno kiedy ojciec obudził Anorthusa.
-Co jest??, mieliśmy wstać po świcie.
Wybełkotał na w pół śpiący Anort.
-Chyba ktoś nas śledzi, wstawaj nie mamy czasu, musimy uciekać.
-Anorthus jakby oblany zimną wodą wstał, pośpiesznie włożył koc do torby ojca, po czym odwiązał swojego konia i już miał na niego wsiadać kiedy nagle za sobą usłyszeli dźwięk łamanej gałęzi.
-Miałem rację, już tu są. Nie mamy chwili do stracenia.
Obydwoje wsiedli na konie a zaraz po tym usłyszeli serie dźwięków ze wszystkich stron.
- Anorthus wyciągnij broń !!
Rozkazał Aronthar. Wziął w rękę miecz wykuty przez swojego ojca specjalnie dla niego a w drugą chwycił tarczę z herbem ich Rodu. Była to tarcza również Powemira której używał przez całą wojnę. Aronthar za to wyciągnął długi, dwuręczny miecz, który na ostrzu miał wykute jakieś dziwne znaki.
Czekali w milczeniu co się stanie dalej. Minęła minuta, dwie, cztery, pięć a tu dalej nic się nie działo.
- Jedziemy, ale szybko i nie oglądaj się za siebie.
Powiedział cicho Arnothar.
-Teraz...!!!
I ruszyli. Anorthus jeszcze nigdy nie jechał tak szybko na żadnym koniu. W chwilę wyprzedził ojca, który właśnie w tej chwili miał go puścić przodem. Nie minęło dużo czasu jak za nimi jechało przynajmniej siedmiu zakapturzonych ubranych na czarno jeźdźców. Powoli doganiali Aronthara, więc Anorthus widząc to schował miecz do pochwy, założył tarczę na plecy a zaraz potem ściągnął po łuk, który wisiał przy jego prawej nodze.
-Tato, schyl się!!!!!
Krzyknął po czym wystrzelił trzy strzały z których o dziwo dwie trawiły w przeciwników.
Aronthar widocznie rozjuszony trafieniem syna, ponownie wyciągnął miecz i zamiast uciekać, szarżował na przeciwników.
-Zginiecie dranie!!!
Ku jego zdziwieniu za pięcioma pozostałymi jechało czterech następnych. Podniósł miecz i przygotowywał się do ataku. W tej chwili koło jego głowy świsnęły jeszcze dwie strzały. Tym razem trafił tylko jednego zabójce a druga strzała wbiła się w drzewo.
-Synu walcz mieczem!!!
Krzyknął, zabijając już jednego z morderców.
Sytuacja wyglądała nieciekawie, przeciwników było siedmiu a ich tylko dwóch. W otwartej walce nie mieli by szans.
-Ojcze do lasu!!!
Nie myśląc o co chodzi synowi zeskoczył z konia, pognał go i wskoczył w gęsty las. Tak samo postąpił Anorthus, lecz ten jeszcze wyciągnął z kołczanu kilka strzał które trzymał w ręce. Miał na sobie tyle ekwipunku że trudno mu było biegać. Nagle ktoś go pociągnął do siebie. Jego ojciec,uspokoił go i spytał szeptem.
-Co teraz robimy??
-Czekamy na nich. Tato a co z koniami??
Zapytał z niepokojem Anorthus.
-O konie się nie martw. Razem z Powemirem wyszkoliliśmy je tak aby zatrzymały się w pierwszej napotkanej karczmie lub wiosce. Ale teraz cicho bo zauważą gdzie jesteśmy. Anorthus popatrzył na ojca, któremu najprawdopodobiej z powodu wspomnienia u Powemirze wyciekły łzy z oczu.
Po kilku minutach "czarni" już szli lasem. Byli rozdzieleni ale na tyle aby każdy z nich widział drugiego. Aronthar rzucił dość dużym kamieniem w krzaki, które leżały około czterech metrów od nich. Po chwili koło krzaków znalazło się trzech. Porozumiewając się wzrokiem wpadli w nich i pierwszym cięciem Aronthar ściął wszystkich trzech. Za nimi było już dwóch a pozostali dopiero się zbiegali.
-Anorthus, dasz sobie radę z dwoma??
Zapytał.
-Tak, nie będę miał z nimi problemu.
Skłamał aby ojciec nie martwił się o niego.
-Więc leć do nich.
Powiedział i zaraz potem biegł do dwóch zakapturzonych.
-No choć dzieciaku.
Powiedział kpiąco zabójca.
Anorthus nie ruszał się.
-Boisz się nas??
Anorthus cały czas milczał i się nie ruszał.
-To my przyjdziemy do ciebie.
W tym momencie Anorthus błyskawicznie wyciągnął miecz, schylił się i uciął jednemu z nich nogę.
-Osz ty!!!
Podbiegł drugi atakując go. Anorthus bronił się jak tylko mógł. Z trudnością odpierał ataki przeciwnika. W jego głowie śmigały słowa "Nie stój tak, Atakuj!!!". Zaczął atakować większego i na pewno bardziej doświadczonego od niego przeciwnika. Atakował go szybko i precyzyjnie aż w końcu trafił. Przeciwnik leżał. Ale już za Anorthusem pojawił się drugi z uniesionym toporem. Gdyby nie Aronthar topór zabił by go. Ten natomiast przebił brzuch wroga na wylot. Anorthus upadł na ziemię ze zmęczenia.
-Coś ci się stało??
Spytał opiekuńczo ojciec.
-Nie nic.
Zakpił.
-Tato, właśnie zabiłem człowieka !!!
-Nie pierwszego.
Zaśmiał się Anorthus.
-. Nie martw się, poprostu odebrałeś komuś życie i jesteś w szoku.
Uspokoił go kowal.
-Muszę ochłonąć, możemy tu chwilę zostać ojcze??
Spytał łagodnie syn.
-Tak, ale nie za długo.
[FONT=times new roman][FONT=verdana]Anorthus siedział i myślał o tym co przed chwilą się działo. Cały czas wmawiał sobie:
-Oni nas atakowali a my się broniliśmy. Tak, to było w obronie. Nie chciałem go zabić, ale musiałem.
Po dwóch kwadransach podszedł do niego ojciec i powiedział.
-No już wstawaj i nie użalaj się nad sobą. Nie miałeś wyjścia. Aha i przyzwyczajaj się do tego, ponieważ jak nie ty kogoś, to ktoś zabije ciebie.
Po czym zamilkł.
Teraz szli leśną drogą. Była piaszczysta i strasznie nie równa.
-Tato, jesteś pewny że konie nie zatrzymały się w najbliższym zamieszkanym miejscu ale uciekły??
-Nie, nie jestem.
Odpowiedział szybko i niechętnie Aronthar.
Po nie całej godzinie drogi, dotarli do gospody. Faktycznie, przed nią stały dwa konie. Jeden ciemno włosy rumak, a drugi niepozorny, śnieżnobiały wierzchowiec.
-Może wejdziemy i coś zjemy ojcze?? Jestem strasznie głodny.
-Dobrze, chodźmy.
Na karczmie wisiał szyld "Zajazd pod Meduzą". W środku karczma była drewniana. Kilka starych stolików i krzesełek. Na środku leżał wielki dywan ze skóry niedźwiedzia. Po ścianach były porozwieszane ścięte łby wilków, lisów, jeleni i dzików. Pomiędzy nimi można było zauważyć głowę czegoś dziwnego.
-Co to jest tato??
Powiedział wskazując palcem na dziwne trofeum.
-To?? To jest głowa orka lub goblina. Poczekaj, zaraz się zapytamy.
Po czym złapał syna za ramię i podszedł do lady. Stał za nią stary i schorowany człowiek. Miał na sobie dość ładne skórzane buty, podarte spodnie i wyświechtaną koszulę.
-Co podać??
Zapytał.
-Jak narazie nic, ale chciałbym się zapytać, jakiego stworzenia jest ta głowa wisząca pomiędzy wilczą a jelenią??
Starzec popatrzył się na uciętą głowę, zmierzył oczyma Aronthara i jego syna po czym powiedział obojętnym tonem.
-Jak coś zamówicie, to wam opowiem wszystko co o niej wiem.
-No dobrze. Anorthus co jemy??
Zapytał syna.
-Pieczeń z dzika.
Odpowiedział po krótkim namyśle, jedyny żyjący syn Aronthara.
-Dobrze, a zatem pieczeń z dzika, mleko i piwo.
-Proszę usiąść, zaraz przyniosę.
Podeszli do jedynego wolnego stolika i usiedli na kulawych, drewnianych krzesłach.
Czekali niecały kwadrans. gdy do ich stolika zbliżał się barman.
-Proszę bardzo oto pieczeń. Zaraz przyniosę napitki.
Nie minęła chwila. gdy starszy pan ponownie podszedł do ich stolika, położył na nim mleko i piwo po czym odszedł.
-Halo, proszę pana, miał pan nam opowiedzieć coś o tej głowie.
Zawołał za nim Aronthar.
-Ehhhhhhh.
Westchnął głośno karczmarz, po czym podszedł do ich stolika i usiadł na jednym z wolnych miejsc.
-No dobrze. Ta głowa oczywiście należała do Orka. Jakieś cztery czy pięć tygodni temu. przez to miejsce przeszła grupa dwudziestu Orków. Podobno plądrowali wszystkie mniejsze wioski i karczmy po drodze. Więc jak mówiłem, szła tędy ta grupka potworów. A że niedaleko stąd mieści się chałupa awanturników to wysłałem mojego syna aby ich o tym powiadomić. Po nie całej godzinie od wyjechania mojego syna spod karczmy, awanturnicy już tutaj byli. Ugościłem ich w karczmie i zaproponowałem, że w zamian za ochronę przed orkami, dam im jedzenie i piwo. Zgodzili się a że było ich z trzydziestu to trochę pieniędzy straciłem. Ale powiem szczerze że się opłacało. Gdyby wpadła tutaj taka grupka tych zielonych potworów zginął bym i ja i cała moja rodzina. Pod wieczór zaczęły dobiegać nas jakieś krzyki. Wszyscy pomyśleli że nadchodzą "ohydy". Nie pomylili się. Przed moim zajazdem, stało około dwudziestu orków. Awanturnicy nic nie mówili tylko wyjęli swój oręż i popędzili walczyć. Ci orkowie albo byli tak pijani, zmęczeni albo poprostu nie umieli walczyć, ponieważ zostali wyrżnięci, do ostatniego w około pięciu minut. Awanturnicy nie ponieśli żadnych strat, oprócz wbitego w stopę jednego z nich miecza orków. A i pewnie zapytasz się, dlaczego mam tylko jedną głowę. A to dlatego, że prawie wszystkie były rozmiażdżone maczugami. Zostały tylko cztery, które nadawały się na trofea. Dali mi jedną, po czym odeszli. Myślałem, że pozostawią po orkach przynajmniej jakiś oręż, który bym mógł sprzedać, ale nic z tego. Zabrali nawet ich ciała. A teraz do widzenia państwu ponieważ muszę obsłużyć innych gości. Jak to mówią, "czas to pieniądz".
-Widzisz synu. Jak słyszałeś to jest głowa najprawdziwszego w świecie orka.
-Tato, a kto to są awanturnicy??
Zapytał Anorthus.
-To są ludzie, którzy najmują się do zabijania właśnie takich kreatur jak te orki.
-A ty zabiłeś kiedyś orka??
-Nie, ale jak byłem młodszy razem z kolegami zabiliśmy Minotaura.
-Aha, wiem co to jest. Powemir mi opowiadał. To człowiek-byk, tak tato??
-Tak synu, ale teraz szybko jedz i jedziemy.
Powiedział, po czym spojrzał na pusty już talerz Anorthusa.
-Jestem gotowy, możemy jechać.[/FONT][/FONT]
Ciąg dalszy jutro.
Proszę komentować i zgłaszać swoje uwagi :)
Mątis - 27-06-2009 12:38
Jest kilka błędów
Po pierwsze w opowieściach nie pisze się cyframi
Po drugie bardo dobrze wyglądającym koniu? Czyli, że co?
Po trzecie
chyba bóli
to chyba tyle a opowiadanie spoko chociaż 0 akcji mam nadzieję, że się rozkręci:D
Oven15 - 27-06-2009 12:48
Bardzo Fajne :) oby więcej takich tylko troszke błędów; >
Musujacy - 27-06-2009 13:29
Całkiem fajne opowiadanie, ale z oceną wstrzymam się do następnej części, która jak mam nadzieję wyjdzie :)
@edit
Wszystkie 3 części bardzo mnie wciągnęły :) Czekam na czwartą mam nadzieję że będzie !!
blindplayer1 - 27-06-2009 14:07
Nawet nawet!
Vampirekk - 27-06-2009 14:55
Mhm... jak dla mnie słaba fabuła.Może się rozkręcisz :D.
Leo1994 - 27-06-2009 15:01
Jeśli chodiz o fabułę i akcję to się rozkręci. To był tylko prolog :)
kubi_95 - 27-06-2009 19:14
Zapowiada się interesująco.
Morves - 27-06-2009 19:30
w dzielnicy Rzemieślników niemałego ale też nie przesadnie dużego miasteczka Gorondian stał mały domek.
Przeczytałem pierwsze zdanie i widzę już błąd :P.
bednielo - 27-06-2009 19:32
Jak myślicie co powiem
Leo1994 - 30-06-2009 22:20
Nowy rozdział.
--- Leo1994 dodał 325 minut i 38 sekund później---
Astacius - 01-07-2009 00:06
Nie moje klimaty.
Leo1994 - 01-07-2009 14:17
Jeśli chodzi wam o mało elementów RPG to trochę poczekajcie. To nie jest opowiadania że był, zabił i uciekł tylko to będzie miało swoją fabułę i wątek główny. Spokojnie.
Aha i piszcie co o tym sądzicie. Może to piszę za długie?? a może poprostu wiecej elementów RPG i akcji??.
Leo1994 - 02-07-2009 21:50
Może i tak tego nikt nie przeczyta, ale ogłaszam że dokończyłem rozdział :)
Guard - 02-07-2009 22:11
Search and Destroy:
Ja tylko szukam błędów.
Leo1994 - 02-07-2009 23:04
Już poprawiam.
A tak w ogóle to pisze się "sciął" także nie wiem czego się czepiasz.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbetaki.xlx.pl